Granica to nie mur z kamienia, nie kreska na mapie, nie punkt kontrolny postawiony przez państwo czy religię. Granica to decyzja. Czasem wewnętrzna, a czasem narzucona. Czasem jest święta, a czasem toksyczna.
Dziś ktoś napisał mi, że „tolerancyjni” nie znają granic w swojej nienawiści.
I może coś w tym jest. Fanatycy często przebierają się za proroków otwartości. Ale kij ma dwa końce, a granice są wszędzie. Tyle, że ich natura zależy od tego, kto i po co je stawia. Niektórzy przekraczają granice, by ranić, narzucać się, dominować. Inni nie potrafią przekroczyć ich nawet wtedy, gdy mogliby wyzwolić się z cierpienia. W pierwszym przypadku brakuje empatii. W drugim odwagi.
Społeczeństwo jest programowane przez strach i podział. Media karmią konfliktem, szkoły nagradzają konformizm, a system utrwala przekonanie, że nic się nie da. I w tej beznadziejności granica staje się klatką. Tylko to nie stal ją tworzy, a umysł. To wiara w to, co „normalne”. Każdy z nas mierzy innych własną miarą. Wydaje osąd, a naprawdę mówi o sobie. To, co rzucamy w świat, zawsze do nas wróci. Gdyż granica jest także lustrem. Fanatycy najgłośniej krzyczą, bo próbują zagłuszyć ciszę własnego zagubienia.
Dlatego najważniejsze to nie zgubić siebie w świecie, który ciągle próbuje nas w coś wciągnąć. Zachować kierunek. Nie atakować. Nie uciekać, ale iść swoją własną drogą. To, co naprawdę inspiruje, to nie krzyk. To przykład. Spokój. Postawa. Ludzie, którzy coś zbudowali nie muszą nikogo atakować. A ci, co najwięcej krzyczą najczęściej niczego nie zbudowali. Dlatego nie jest to mój problem. To ich granica.
Ja odpowiadam za siebie i tylko za siebie. I na końcu to nie słowa zdecydują, kto miał rację. Zadecydują o tym owoce, jako rezultat naszego życia. To nasze słowa, czyny, wybory, droga decydują o nas dziś i jutro. Dlatego przekraczajmy swoje granice i uszanujmy granice innych.







